Zbliżający się
szybko koniec roku jak zwykle nastraja do pisania podsumowań. Jacek już
opublikował swoje, teraz czas na mnie.
Z góry warto
zaznaczyć, że tekst, chcąc nie chcąc, będzie pisany nie tylko z perspektywy
gracza, ale również recenzenta. Po roku działalności programu czasami trudno
oddzielić od siebie te dwie sfery. Nawet grając dla przyjemności nie sposób
oprzeć się „skrzywieniu” i analizowaniu kolejnych partii i tytułów.
Gry roku
Jacek napisał
o kilku tegorocznych premierach. Ja natomiast chciałem podzielić z Wami
tytułami, w które bardzo chętnie w 2012 roku grałem i do których na pewno będę
ciągle wracał.
Jak wiecie, w
naszej redakcji panuje kult Twilight Imperium. Niewątpliwie jest to gra
kompletna, klejnot w koronie nie tylko Fantasy Flight Games, Christiana T.
Petersena, ale również obiekt westchnień wielu graczy. Można jej nie lubić, ale
należy docenić elegancję zastosowanych rozwiązań, dopracowanie zasad i rozmach.
Jak wszyscy wiecie, jedyną jej wadą jest to, że gra się miliard godzin. Dlatego
też rzadko gości na naszym stole.

W grudniu 2011
Christian T. Petersen zafundował mi wyborny prezent gwiazdkowy.
Gra o Tron 2ed (fot. źródło: galakta.pl).
Jestem wielkim fanem powieści, nałogowo oglądam serial. Tak więc ten tytuł
musiał pojawić się na liście świątecznych zakupów. Tutaj wypada się przyznać,
że nie grałem w pierwszą edycję, nie był to jeszcze czas tak wielkiej
fascynacji planszówkami. Tym bardziej ostrzyłem sobie zęby.
Gra o Tron 2
ed. to miłość od pierwszego wejrzenia. Do tej pory rozegrałem już bardzo wiele
partii i żadna z nich nie była nudna, żadna mnie nie zawiodła, mimo, że w
przeważającej większości odchodziłem od stołu pokonany. W grach strategicznych
dawno przestałem myśleć w kategoriach „chęci zwycięstwa za wszelką cenę”.
Staram się bardziej skupić na tym, żeby grać elegancko, finezyjnie, ciekawie.
Mówiąc wprost: tak, żeby grać w sposób niekonwencjonalny, nowy. Gra o Tron daje
tą możliwość. Jest regrywalna, pozwala zastosować co rusz inne strategie, inne
podstępy, inne drogi do zwycięstwa. Wiem, że nie każdemu z Was się podoba,
wiem, że ma wiele wad. Mimo tego, zawsze jestem zadowolony jeśli ktoś chce w
nią grać.

Wraz z wiosennymi
porządkami trafiłem na nowy, ciekawy tytuł ze stajni Fantasy Flight Games. Posiadłość
szaleństwa (fot. źródło: galakta.pl) flirtowała ze mną parę miesięcy zanim uległem jej czarowi. Patrzyła
na mnie nieśmiało z półki sklepowej, puszczała do mnie oko w każdej kolejnej
recenzji. Tak więc, po raz kolejny wyciągnąłem pieniądze z portfela i z ciężkim
sercem kupiłem Mansions of Madness.
Do gier
kooperacyjnych mam ambiwalentny stosunek. Z jednej strony fajnie jest od czasu
do czasu pograć razem ze znajomymi, bardziej na luzie. Spróbować pokonać
system. Jednak klasyczna gra kooperacyjna w postaci Arkham Horror mnie nudzi.
Interakcja z grą nie jest tak zabawna. Chyba dlatego zostałem przyciągnięty
przez Posiadłość. Może też dlatego, że bardzo długo byłem RPGowcem. Corey
Konieczka pokazał mi nowy świat i nowe możliwości. Gra dostarcza sporo zabawy,
nie jest prosta i co najważniejsze- zawsze masz większą radość wygranej – jeśli
wygrałeś to znaczy, że dołożyłeś swojemu kumplowi/kumplom/koleżance/koleżankom.
A chyba o tę radość chodzi. Jest ona nieodłącznym elementem naszego hobby. I
nie jest to ta niezdrowa rywalizacja.
Poza tym świat
Lovecrafta posiada pewną trudno uchwytną magię, subtelność. Przyciąga
i przeraża jednocześnie. Niewątpliwie klimat jest ogromnym plusem tej gry.
Jeśli jesteśmy
już przy grach kooperacyjnych to warto wspomnieć jeszcze o dwóch tytułach. Gears of War i Robinson Crusoe:
Adventure on the cursed Island. O „Gearsach” nie będę się rozpisywał,
gdyż mnie zawiodły. Zawiódł mnie też Corey Konieczka, który powielił rozwiązania
zastosowane w Posiadłości szaleństwa.
Robinson Crusoe: Adventure on the
cursed Island (fot. źródło: wydawnictwoportal.pl) to zupełnie inna historia. Zagrałem w nią dziesięć razy
(sam, z dziewczyną, ze znajomymi). Nie rozegrałem jeszcze wszystkich
scenariuszy. Więcej razy przegrałem niż wygrałem. Robinson mnie wkurza. Mam do
niego trzy strony a4 uwag (które pewnie usłyszycie prędzej czy później w
programie). Mimo to dałem tej grze 10 na BGG. (pomijam tu fakt, że była to
chyba najbardziej oczekiwana polska premiera tego roku, a nawet jedna z
gorętszych na świecie).
Dlaczego ?
Może to chwilowa fascynacja i zauroczenie, ale po prostu chcę do niej wracać
i rozgrywać scenariusze na nowo. Jeśli to potraktować jako wyznacznik tego czy
gra jest dobra, dostaje ona 10/10 w ciemno. W obiektywnej skali będzie to
pewnie około 8. Po drugie Robinson Crusoe wprowadza nową jakość do gier
kooperacyjnych. Nie jest to może zapowiadana przez Ignacego Trzewiczka
rewolucja, ale widać świeżość. Z pewnością nie jest też najlepszą grą
kooperacyjną w historii gier planszowych. Ma jednak ciekawą mechanikę, mądre
rozwiązania. Pozwala graczom przeżywać przygody, cieszyć się sukcesami i
martwić niepowodzeniami. Moim zdaniem dość dobrze symuluje dramatyczną sytuację
rozbitków wprowadzając coś, co nazwałem „szaleńczą pogonią”. Scenariusze mają
stosunkowo mało rund, wszystko jest potrzebne na wczoraj, wszystko trzeba
zrobić, nie ma chwili na wytchnienie. Gra ma dobrą dynamikę. Po trzecie, Robinson wzbudza złość. Porządną
sportową złość. Podstawowy poziom trudności jest wysoki (można go na szczęście
modyfikować) i zmusza do myślenia. Jeden błąd może kosztować przegraną. Musicie
się czasami wspiąć na wyżyny. Zdarza się, że i to nie wystarczy. Gra się nie
nudzi – zawsze jest coś do zrobienia, zawsze macie jakiś problem do rozwiązania.
Chcecie do niej wracać i pokazać tej głupiej planszy – potrafimy z Tobą wygrać!

Jako gracz
staram się być elastyczny w swoich upodobaniach. Z drugiej strony mamy Jacka,
który jest strasznie uparty. Ma swoje miłości i swoje gatunki poza które najchętniej
nie wyściubiałby nosa. Mimo to mam nadzieję, że go przekonam do Robinsona. Nie
przepada też za grami familijnymi. Mnie jednak w tym roku przypadł do gustu
klasyk: Wsiąść do Pociągu: Europa. (fot. źródło: daysofwander.com) Nie warto wiele pisać, gdyż wszyscy grę
znają i kochają.
Uważam, że
przerwa pomiędzy jedną ciężką strategią, a drugą jeszcze bardziej niszczącą
mózg jest potrzebna. Gry familijne są potrzebne. Nie tylko Niemcom. Są
potrzebne wszystkim nam, którzy mamy znajomych krzywo patrzących na Twilight Imperium.
Zamiast rzucać w nich, na początku planszówkowej podróży, 10 kilowym pudłem
możemy pokazać prostą grę o budowie połączeń kolejowych. Niech pograją. Jak im
się spodoba, to nagle zainteresuje ich i to wielkie pudło na szafce.

Ostatnią grą,
która mnie poważnie zainteresowała w tym roku jest
X-wing: gra figurkowa. (fot. źródło: galakta.pl)
Jak tylko usłyszałem o niej pierwsze wzmianki
już wiedziałem, że będzie moja. Wynika to z prostego faktu. Nie ma wielu
dobrych gier w uniwersum Star Wars (DLACZEGO?!?!?!), a ja jestem „star warsowym
ćpunem”.
Grając w
X-winga, recenzując go natrafiliśmy na pewien problem. Gra może być nudna. To
poważna wada. Pierwsze kilka partii ciężko się dobrze wczuć w symulację lotu,
ciężko dobrze przewidzieć o ile i w którą stronę polecieć. Zdarzy się, że
często będziecie się mijać z przeciwnikiem nie oddając strzałów. Kości trafień
i obrony dodatkowo będą Was dobijać pokazując, że żaden z was
Luke Skywalkier czy Wedge Anitlles (no
ewentualnie Soontrir Fel czy Darth Vader), a zwyczajny żółtodziób, który nie
może w nic trafić!
Dla mnie ten problem
nie istnieje (jak wyżej - ćpun), ale wielu może to od gr
y
odrzucać. Ostatecznie lepiej najpierw w nią pograć zanim wyciągniecie z
kieszeni tę niemałą kwotę pieniędzy.
Gra o Tron,
Posiadłość szaleństwa, X-wing, Robinson, Wsiąść do Pociagu: Europa- to gry,
które Wam serdecznie polecam. Mam świadomość, że planszówek jest setki, tych
dobrych może dziesiątki i warto mieć każdą. Ale porządnie zastanówcie się zanim
dokonacie zakupu! Jak to powiedział ostatnio Jacek: „Tak wiele planszówek i tak
mało czasu. Jak żyć, panie Premierze, jak żyć?!”.
Zawód roku – Tide of Iron

Kupiłem Tide
of Iron (fot. źródło: fantasyflightgames.com) w dużej promocji. Właściwie przeżywałem takie samo zauroczenie jak w
przypadku Mansions of Madness. Jednak stało się zawodem roku. Dlaczego ? Z
prostego powodu: nie przetrwałem instrukcji. Ja wiem, że FFG robi długie i
szczegółowe instrukcje, ale 47 stron ? To lekka przesada. Tak więc gra czeka na
lepsze czasy…
Do tego
dorzucę jeszcze Racial Wars: Lot nad pustynią i Władcę Areny. Są to bardzo
dobre gry, ale nie odniosły sukcesu. Szkoda. Mam nadzieję, że w następnym roku
będzie im lepiej szło!
Szaleństwo roku – Kolejka
Nie mam
pojęcia dlaczego ta gra odnosi taki sukces, jeśli ktoś może mi to w przystępny
sposób wyjaśnić to chętnie wysłucham. (fot. źródło: ipn.gov.pl)
Internet
Na szczęście w
sieci pojawia się coraz więcej informacji, recenzji, opinii i opisów gier
planszowych. Popularyzacja hobby bardzo mnie cieszy. Sam mam parę swoich
ulubionych miejsc,
w które zaglądam. Są to Table Top, Board Times i strona Świata gier
planszowych.
Table Top
pokazało światu czym są gry planszowe. Pokazało też jak fajnie się przy nich
spędza czas i jak zrobić dobry program o planszówkach. Oczywiście swoją
popularność głównie zawdzięcza znanym gościom i prowadzącemu. Mimo to na plus
można im zapisać działalność popularyzatorską. Od czasu do czasu pokażą też
ciekawą grę (np. Last Night on Earth) – więc nie ma co narzekać.
Board Time to
serwis, który również odkryłem w tym roku. Z miesiąca na miesiąc coraz bardziej
się rozwijają i wnoszą świeżość do tego planszówkowego kociołka.
Boardgames factory
Minął już
lekko ponad rok odkąd zaczęliśmy wydawać program. Wiele rzeczy w tym czasie się
zmieniło. Wiele się nauczyliśmy i wiele też spapraliśmy. Podejrzewam, że naszym
głównym grzechem jest zbyt długa kolejka gier, która mamy do nakręcenia. Ale i
z tym damy sobie radę. Ważne, żeby widz był zadowolony z efektu (a ten jeszcze
trochę „podrasujemy” w nowym roku).
Czy miniony
rok BGF uważam za sukces? Tak, ale jest to umiarkowany sukces. W 2013 roku
zrobimy wszystko, żeby było lepiej!
Zostańcie z
nami w 2013 roku !