poniedziałek, 24 grudnia 2012

Podsumowanie roku 2012 - Piotrek



Zbliżający się szybko koniec roku jak zwykle nastraja do pisania podsumowań. Jacek już opublikował swoje, teraz czas na mnie.
Z góry warto zaznaczyć, że tekst, chcąc nie chcąc, będzie pisany nie tylko z perspektywy gracza, ale również recenzenta. Po roku działalności programu czasami trudno oddzielić od siebie te dwie sfery. Nawet grając dla przyjemności nie sposób oprzeć się „skrzywieniu” i analizowaniu kolejnych partii i tytułów.

Gry roku
Jacek napisał o kilku tegorocznych premierach. Ja natomiast chciałem podzielić z Wami tytułami, w które bardzo chętnie w 2012 roku grałem i do których na pewno będę ciągle wracał.

Jak wiecie, w naszej redakcji panuje kult Twilight Imperium. Niewątpliwie jest to gra kompletna, klejnot w koronie nie tylko Fantasy Flight Games, Christiana T. Petersena, ale również obiekt westchnień wielu graczy. Można jej nie lubić, ale należy docenić elegancję zastosowanych rozwiązań, dopracowanie zasad i rozmach. Jak wszyscy wiecie, jedyną jej wadą jest to, że gra się miliard godzin. Dlatego też rzadko gości na naszym stole. 

W grudniu 2011 Christian T. Petersen zafundował mi wyborny prezent gwiazdkowy. Gra o Tron 2ed (fot. źródło: galakta.pl). Jestem wielkim fanem powieści, nałogowo oglądam serial. Tak więc ten tytuł musiał pojawić się na liście świątecznych zakupów. Tutaj wypada się przyznać, że nie grałem w pierwszą edycję, nie był to jeszcze czas tak wielkiej fascynacji planszówkami. Tym bardziej ostrzyłem sobie zęby.
Gra o Tron 2 ed. to miłość od pierwszego wejrzenia. Do tej pory rozegrałem już bardzo wiele partii i żadna z nich nie była nudna, żadna mnie nie zawiodła, mimo, że w przeważającej większości odchodziłem od stołu pokonany. W grach strategicznych dawno przestałem myśleć w kategoriach „chęci zwycięstwa za wszelką cenę”. Staram się bardziej skupić na tym, żeby grać elegancko, finezyjnie, ciekawie. Mówiąc wprost: tak, żeby grać w sposób niekonwencjonalny, nowy. Gra o Tron daje tą możliwość. Jest regrywalna, pozwala zastosować co rusz inne strategie, inne podstępy, inne drogi do zwycięstwa. Wiem, że nie każdemu z Was się podoba, wiem, że ma wiele wad. Mimo tego, zawsze jestem zadowolony jeśli ktoś chce w nią grać.


Wraz z wiosennymi porządkami trafiłem na nowy, ciekawy tytuł ze stajni Fantasy Flight Games. Posiadłość szaleństwa (fot. źródło: galakta.pl) flirtowała ze mną parę miesięcy zanim uległem jej czarowi. Patrzyła na mnie nieśmiało z półki sklepowej, puszczała do mnie oko w każdej kolejnej recenzji. Tak więc, po raz kolejny wyciągnąłem pieniądze z portfela i z ciężkim sercem kupiłem Mansions of Madness. 
Do gier kooperacyjnych mam ambiwalentny stosunek. Z jednej strony fajnie jest od czasu do czasu pograć razem ze znajomymi, bardziej na luzie. Spróbować pokonać system. Jednak klasyczna gra kooperacyjna w postaci Arkham Horror mnie nudzi. Interakcja z grą nie jest tak zabawna. Chyba dlatego zostałem przyciągnięty przez Posiadłość. Może też dlatego, że bardzo długo byłem RPGowcem. Corey Konieczka pokazał mi nowy świat i nowe możliwości. Gra dostarcza sporo zabawy, nie jest prosta i co najważniejsze- zawsze masz większą radość wygranej – jeśli wygrałeś to znaczy, że dołożyłeś swojemu kumplowi/kumplom/koleżance/koleżankom. A chyba o tę radość chodzi. Jest ona nieodłącznym elementem naszego hobby. I nie jest to ta niezdrowa rywalizacja.
Poza tym świat Lovecrafta posiada pewną trudno uchwytną magię, subtelność. Przyciąga
i przeraża jednocześnie. Niewątpliwie klimat jest ogromnym plusem tej gry.
Jeśli jesteśmy już przy grach kooperacyjnych to warto wspomnieć jeszcze o dwóch tytułach. Gears of War i Robinson Crusoe: Adventure on the cursed Island. O „Gearsach” nie będę się rozpisywał, gdyż mnie zawiodły. Zawiódł mnie też Corey Konieczka, który powielił rozwiązania zastosowane w Posiadłości szaleństwa.


Robinson Crusoe: Adventure on the cursed Island (fot. źródło: wydawnictwoportal.pl) to zupełnie inna historia. Zagrałem w nią dziesięć razy (sam, z dziewczyną, ze znajomymi). Nie rozegrałem jeszcze wszystkich scenariuszy. Więcej razy przegrałem niż wygrałem. Robinson mnie wkurza. Mam do niego trzy strony a4 uwag (które pewnie usłyszycie prędzej czy później w programie). Mimo to dałem tej grze 10 na BGG. (pomijam tu fakt, że była to chyba najbardziej oczekiwana polska premiera tego roku, a nawet jedna z gorętszych na świecie).
Dlaczego ? Może to chwilowa fascynacja i zauroczenie, ale po prostu chcę do niej wracać
i rozgrywać scenariusze na nowo. Jeśli to potraktować jako wyznacznik tego czy gra jest dobra, dostaje ona 10/10 w ciemno. W obiektywnej skali będzie to pewnie około 8. Po drugie Robinson Crusoe wprowadza nową jakość do gier kooperacyjnych. Nie jest to może zapowiadana przez Ignacego Trzewiczka rewolucja, ale widać świeżość. Z pewnością nie jest też najlepszą grą kooperacyjną w historii gier planszowych. Ma jednak ciekawą mechanikę, mądre rozwiązania. Pozwala graczom przeżywać przygody, cieszyć się sukcesami i martwić niepowodzeniami. Moim zdaniem dość dobrze symuluje dramatyczną sytuację rozbitków wprowadzając coś, co nazwałem „szaleńczą pogonią”. Scenariusze mają stosunkowo mało rund, wszystko jest potrzebne na wczoraj, wszystko trzeba zrobić, nie ma chwili na wytchnienie. Gra ma dobrą dynamikę.  Po trzecie, Robinson wzbudza złość. Porządną sportową złość. Podstawowy poziom trudności jest wysoki (można go na szczęście modyfikować) i zmusza do myślenia. Jeden błąd może kosztować przegraną. Musicie się czasami wspiąć na wyżyny. Zdarza się, że i to nie wystarczy. Gra się nie nudzi – zawsze jest coś do zrobienia, zawsze macie jakiś problem do rozwiązania. Chcecie do niej wracać i pokazać tej głupiej planszy – potrafimy z Tobą wygrać!


Jako gracz staram się być elastyczny w swoich upodobaniach. Z drugiej strony mamy Jacka, który jest strasznie uparty. Ma swoje miłości i swoje gatunki poza które najchętniej nie wyściubiałby nosa. Mimo to mam nadzieję, że go przekonam do Robinsona. Nie przepada też za grami familijnymi. Mnie jednak w tym roku przypadł do gustu klasyk: Wsiąść do Pociągu: Europa. (fot. źródło: daysofwander.com) Nie warto wiele pisać, gdyż wszyscy grę znają i kochają.
Uważam, że przerwa pomiędzy jedną ciężką strategią, a drugą jeszcze bardziej niszczącą mózg jest potrzebna. Gry familijne są potrzebne. Nie tylko Niemcom. Są potrzebne wszystkim nam, którzy mamy znajomych krzywo patrzących na Twilight Imperium. Zamiast rzucać w nich, na początku planszówkowej podróży, 10 kilowym pudłem możemy pokazać prostą grę o budowie połączeń kolejowych. Niech pograją. Jak im się spodoba, to nagle zainteresuje ich i to wielkie pudło na szafce.


Ostatnią grą, która mnie poważnie zainteresowała w tym roku jest X-wing: gra figurkowa. (fot. źródło: galakta.pl) Jak tylko usłyszałem o niej pierwsze wzmianki już wiedziałem, że będzie moja. Wynika to z prostego faktu. Nie ma wielu dobrych gier w uniwersum Star Wars (DLACZEGO?!?!?!), a ja jestem „star warsowym ćpunem”.
Grając w X-winga, recenzując go natrafiliśmy na pewien problem. Gra może być nudna. To poważna wada. Pierwsze kilka partii ciężko się dobrze wczuć w symulację lotu, ciężko dobrze przewidzieć o ile i w którą stronę polecieć. Zdarzy się, że często będziecie się mijać z przeciwnikiem nie oddając strzałów. Kości trafień i obrony dodatkowo będą Was dobijać pokazując, że żaden z was  Luke Skywalkier czy Wedge Anitlles (no ewentualnie Soontrir Fel czy Darth Vader), a zwyczajny żółtodziób, który nie może w nic trafić!  Dla mnie ten problem nie istnieje (jak wyżej - ćpun), ale wielu może to od gry odrzucać. Ostatecznie lepiej najpierw w nią pograć zanim wyciągniecie z kieszeni tę niemałą kwotę pieniędzy.
Gra o Tron, Posiadłość szaleństwa, X-wing, Robinson, Wsiąść do Pociagu: Europa- to gry, które Wam serdecznie polecam. Mam świadomość, że planszówek jest setki, tych dobrych może dziesiątki i warto mieć każdą. Ale porządnie zastanówcie się zanim dokonacie zakupu! Jak to powiedział ostatnio Jacek: „Tak wiele planszówek i tak mało czasu. Jak żyć, panie Premierze, jak żyć?!”.


Zawód roku – Tide of Iron
Kupiłem Tide of Iron (fot. źródło: fantasyflightgames.com) w dużej promocji. Właściwie przeżywałem takie samo zauroczenie jak w przypadku Mansions of Madness. Jednak stało się zawodem roku. Dlaczego ? Z prostego powodu: nie przetrwałem instrukcji. Ja wiem, że FFG robi długie i szczegółowe instrukcje, ale 47 stron ? To lekka przesada. Tak więc gra czeka na lepsze czasy…
Do tego dorzucę jeszcze Racial Wars: Lot nad pustynią i Władcę Areny. Są to bardzo dobre gry, ale nie odniosły sukcesu. Szkoda. Mam nadzieję, że w następnym roku będzie im lepiej szło!


Szaleństwo roku – Kolejka
Nie mam pojęcia dlaczego ta gra odnosi taki sukces, jeśli ktoś może mi to w przystępny sposób wyjaśnić to chętnie wysłucham. (fot. źródło: ipn.gov.pl)



Internet
Na szczęście w sieci pojawia się coraz więcej informacji, recenzji, opinii i opisów gier planszowych. Popularyzacja hobby bardzo mnie cieszy. Sam mam parę swoich ulubionych miejsc,
w które zaglądam. Są to Table Top, Board Times i strona Świata gier planszowych.
Table Top pokazało światu czym są gry planszowe. Pokazało też jak fajnie się przy nich spędza czas i jak zrobić dobry program o planszówkach. Oczywiście swoją popularność głównie zawdzięcza znanym gościom i prowadzącemu. Mimo to na plus można im zapisać działalność popularyzatorską. Od czasu do czasu pokażą też ciekawą grę (np. Last Night on Earth) – więc nie ma co narzekać.
Board Time to serwis, który również odkryłem w tym roku. Z miesiąca na miesiąc coraz bardziej się rozwijają i wnoszą świeżość do tego planszówkowego kociołka.

Boardgames factory
Minął już lekko ponad rok odkąd zaczęliśmy wydawać program. Wiele rzeczy w tym czasie się zmieniło. Wiele się nauczyliśmy i wiele też spapraliśmy. Podejrzewam, że naszym głównym grzechem jest zbyt długa kolejka gier, która mamy do nakręcenia. Ale i z tym damy sobie radę. Ważne, żeby widz był zadowolony z efektu (a ten jeszcze trochę „podrasujemy” w nowym roku).
Czy miniony rok BGF uważam za sukces? Tak, ale jest to umiarkowany sukces. W 2013 roku zrobimy wszystko, żeby było lepiej!

Zostańcie z nami w 2013 roku ! 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz